Symfonia grozy

Jest na obrzeżach Raccoon City posiadłość. W posiadłości jest pokój, a w nim – stary fortepian i schowek ukryty za litą cegłą. Aby dobrać się do zawartości skrytki, trzeba zagrać na fortepianie
Jest na obrzeżach Raccoon City posiadłość. W posiadłości jest pokój, a w nim – stary fortepian i schowek ukryty za litą cegłą. Aby dobrać się do zawartości skrytki, trzeba zagrać na fortepianie "Sonatę Księżycową" Beethovena. Głuchy jak pień komandos Chris będzie potrzebował w tym celu pomocy koleżanki po fachu, Rebeki. W trakcie, gdy dziewczyna ćwiczy partyturę, niemiłosiernie przy tym fałszując, Chris wychodzi z pokoju i w rytm sonaty eksterminuje mieszkańców domostwa, jęczące i powłóczące nogami żywe trupy. Zderzenie elementów z różnych porządków, symbolu wysokiej sztuki z ikonografią kina klasy B, rodzi przedziwny estetyczny dysonans. To ten rodzaj kampowej poezji, dzięki której "Resident Evil" do dziś jest niezatapialną klasyką.



Dopisek HD Remaster w tytule oznacza odrestaurowaną wersję remake'u oryginalnej gry – w roku 2002 otrzymali go na wyłączność posiadacze GameCube'a, później trafił pod strzechy użytkowników Wii. Fabuła, choć wzbogacona względem tytułu z 1996 roku o kilka nowych wątków (z których na pierwszy plan wybija się historia ofiary przerażających eksperymentów, Lisy Trevor), podąża wiernie za materiałem źródłowym. Razem z członkami specjalnej jednostki policyjnej S.T.A.R.S lądujemy w górach Arklay, nieopodal miasteczka Raccoon. Poszukiwania zaginionych kolegów (badających z kolei doniesienia o aktach kanibalizmu) kończą się strzelaniną i paniczną ucieczką. Schronienie znajdujemy w wielokondygnacyjnej posiadłości, jednak brak komitetu powitalnego sugeruje, że trafiliśmy z deszczu pod rynnę. Wraz z pierwszą kulą wpakowaną w czaszkę zombie, nieśmiałe podejrzenia zamieniają się w pewność. 



Minimalizm, elegancja, zdawkowe (i czerstwe aż uszy więdną) dialogi, krótkie przerywniki filmowe: wszystko zaprzęgnięto tu w służbę samej rozgrywki. Jej osią jest miks eksploracji, walki i rozwiązywania zagadek. To formuła charakterystyczna dla serii "Resident Evil" – a przynajmniej była takową do czasu, gdy ojciec cyklu, Shinji Mikami, "zawiesił" kamerę nad ramieniem bohatera w "Resident Evil 4" i pchnął całość na tory adrenalinopędnej akcji. Przyjęta poetyka oraz perspektywa (miks prerenderowanych teł, trójwymiarowych postaci i nieruchomych kamer) służą tu nie tylko budowaniu złowróżbnej atmosfery, ale również samej mechanice. I choć nowa wersja oznacza nowe sterowanie (koniec z obracaniem bohatera jak czołgu, teraz swobodnie sterujemy lewą gałką analogową), rdzeń zabawy pozostaje niezmienny: to wciąż nieustanna gra napięć pomiędzy ostrożnością a brawurą. Między tym, na co możemy sobie pozwolić, a tym, co absolutnie konieczne.



"Resident Evil" był trudną grą. Omawiany remaster jest jeszcze trudniejszy, gdyż pojawia się w czasach, w których developerzy zwykle prowadzą nas za rękę. Wybór między eliminacją wrogów a ich omijaniem będzie spędzał Wam sen z powiek, podobnie jak konieczność rozsądnego gospodarowania zapasami, ograniczona możliwość zapisu stanu gry (tradycyjnie dokonujemy tego przy maszynach do pisania, pod warunkiem, że mamy odpowiednią liczbę krążków z atramentem), a także ciągłe i ryzykowne powroty po własnych śladach. Nowością w remake'u są zombie zwane Crimson Heads – superszybkie, stroniące od manicurzystki, nieprzejednane. Ich obecność wprowadza do serii prosty element taktyczny. Są ostateczną formą każdego truposza, którego poślemy po raz drugi do piachu, a który nie zostanie przez nas spalony (zarówno menażka, jak i kanistry na paliwo mają ograniczoną pojemność) bądź zdekapitowany (potrzebny będzie spory kaliber i łut szczęścia). Czasem warto pomyśleć, zanim pociągniemy za spust – amunicji jest jak na lekarstwo, zaś nowo narodzony Crimson Head pożre zapas naszego magazynka bez popitki. Poza wyborem poziomu trudności (wyjściowo trzy plus jeden dla prawdziwych wyjadaczy) na przebieg rozrywki spory wpływ będzie miała kontrolowana postać. Jill Valetnine to spełniony sen żółtodziobów: na jej wyposażeniu jest wytrych, plecak pomieści osiem przedmiotów, a pomocną dłonią służy bohaterce kolega z magnum w łapie. Chris Redfield to już inna liga: facet zaczyna przygodę z nożem w ręce, jego plecak jest mniejszy, zaś brak wytrychu i konieczność znajdowania specjalnych kluczyków rekompensuje zapalniczką (którą Jill musi z kolei znaleźć). Na domiar złego jest nogą z chemii (będziecie się bawić w małego chemika, oj tak), a słoń nadepnął mu na ucho (Valentine zagra sonatę bez niczyjej pomocy). Powodzenia. 



Cirmson Heads siedzą wysoko na residentowej drabinie bytów, lecz reszta bestiariusza to również nie przelewki. Gra zakochanego w horrorowej klasyce Mikamiego przypomina ekstrakt z zachodniego kina grozy. Są tu gigantyczne węże i toksyczne pająki, jest żarłoczna roślina niczym z "Dnia Tryfidów" i zomboidalne rekiny, upiorna Lisa Trevor ze szponami zakutymi w dyby oraz gwiazda wszechwag, potężny Tyrant. Znany i kochany arsenał uzupełniono o bronie defensywne (wetknięcie granatu w pysk zombiaka to coś, o czym zawsze marzyłem), a wszystko i tak jest kontrapunktem dla rewelacyjnie zaprojektowanych zagadek. Ten, kto zna posiadłość na wylot, będzie zaskoczony, gdyż twórcy remake'u trochę ją przemeblowali – zmieniła się kolejność wyzwań, ich części składowe, pojawiło się kilka nowych lokacji, które wypadły z oryginału z powodu ograniczeń nośnika. To gra, w której można nie tylko umrzeć, ale także się zaciąć. Warto czytać zgromadzone notatki, korzystać z mapy, a w niektórych przypadkach – nostalgia mode on – z kartki i długopisu.



Podrasowana oprawa graficzna, która w większości reedycji jest wyłącznie pazłotkiem, w "Residencie" stanowi o sile całego doświadczenia. Już przed dwunastoma laty remake był jedną z najładniejszych gier na rynku, ale dopiero omawiana wersja HD zamienia ekranowe domostwo w ziemię obiecaną dla fanów horroru. Gra doczekała się kompletnego wizualnego liftingu: wszystkie tekstury podciągnięto do wysokiej rozdzielczości, poza kilkoma przypadkami tragicznej kompresji obraz jest ostry jak żyleta, a panoramiczny format (choć "ścina" górę i spód ekranu) zamienia całość w namiastkę kinowego doświadczenia. Stonowana względem oryginału paleta barw oraz nowe efekty świetlne i cząsteczkowe pozwoliły wykreować tła niemal fotorealistycznej jakości: bez względu na to, czy przemierzamy rozświetlany trzaskającymi piorunami zagajnik, spowity trupim blaskiem księżyca korytarz czy chłodne wnętrza podziemnego laboratorium, robimy to zsunięci na krawędź fotela. Detale wylewają się z ekranu, wyrenderowane z pietyzmem przedmioty i meble zdają się skrywać własne tajemnice, a posiadłość to w zasadzie kolejny – jeśli nie najważniejszy – bohater opowieści. Słuchawki lub dobre nagłośnienie to rzecz obowiązkowa: diabeł tkwi często w pojedynczych nutach, w "plumknięciach" pianina, pojękiwaniach zombiaków, mlaśnięciach, łomotach, podmuchach wiatru. Nagrane od nowa dialogi sprawiają, że łatwiej jest traktować "Residenta" jako świadomą, wysokobudżetową grę z konwencją tandetnego kina eksploatacji. 



Serce podpowiada maksymalną punktację, rozum przypomina, że ocena powinna być wypadkową not dla trzech tytułów: laminowanego sentymentem, archaicznego w wielu względach oryginału, wybitnego remake'u, który podarował klasyce drugie życie, oraz edycji HD, która po blisko dwóch dekadach zamienia "Resident Evil" w doświadczenie kompletne. By w pełni cieszyć się grą, musicie być choć odrobinę nostalgiczni, lecz fakt, że wszystkie anachronizmy działają na korzyść nowego tytułu, to już wyłącznie zasługa developera. "Zamrożone" ustawienia kamer spowodują, że będziecie z uwagą stawiać każdy krok. Powtarzana do znudzenia animacja otwierania drzwi wprowadzi moment niepewności: czy nie wskoczyliśmy właśnie do kotła ze smołą? Żonglowanie przedmiotami w inwentarzu zmusi Was do ryzyka i drobiazgowego planowania każdej wycieczki. Kto chce zobaczyć w tym relikt zamierzchłej epoki – zobaczy. Kto chciałby dostrzec przykład arcydzielnego game designu – dostrzeże. Jednak bez względu na wrażliwość i preferencje, warto odwiedzić Raccoon City. Choćby po to, by znów zamienić księżycową sonatę w requiem dla nieumarłych.
1 10
Moja ocena:
9
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones